poniedziałek, 30 maja 2011

tak było...

Uwielbiałam Twój dotyk, tak jak uwielbiałam poranne słońce wdzierające się zza szyby do mojego łóżka. Bo napawało mnie przyszłością, niosło pozytywne myśli.
Tak jak zapach kawy o poranku. Zapach pewności, czegoś nowego, a jednocześnie starego. Jak przeznaczenie. Słodka prostota.
Poczucie bezpieczeństwa, to, że gdzieś tam jesteś, że w razie potrzeby mogę zadzwonić. Mogłam na Ciebie liczyć. A kiedy patrzyłes na mnie, to tak jakbyś pieścił mnie wzrokiem. Magia Twoich brązowych, błyszczących oczu wczytywało się we mnie jak w otwartą księgę, żadnemu innemu mężczyźnie się to nie udało. Żadnemu nie udało się też doprowadzić mnie tak, jak udawało się to Tobie. Może dlatego, że tak bardzo mi na Tobie zależało? Jak na nikim nigdy... Na Twoim dotyku, na pewności, na spojrzeniu. Na slangu naszej znajomości, słowach, które w połączonych zdaniach dosłownie rozumiemy tylko my. Lubię to tak jak zachody słońca. Kiedyś usiądziemy razem nad jeziorem i będziemy patrzeć, jak zanika za horyzontem.
Byliśmy dopasowani, jakby stworzeni dla siebie. W naszym przypadku nie można było mówić o przyciąganiu przeciwieństw, a o poznawaniu siebie w drugiej osobie. Takie ułatwienie.
Fascynujesz mnie; Ty i Twój zapach, ciepło Twojego ciała. Każde Twoje słowo chłonę w siebie. Uwielbiałam, jak się ze mną droczyłeś. Jak mnie łaskoczesz. Lubiałam patrzeć, jak rozglądasz się wokół, jakbyś niczego nie widział. Jakbyś udawał, że patrzysz, a tak naprawdę był utopiony w myślach. Lubiałam wtedy trafiać na Twój niepewny wzrok.
Gdybym miała wierszem oddać to, co czuję, pisałabym porównania do głodu narkotykowego. Pisałabym metafory nowej ery, pisałabym o ekstazie, o kwiatach i tęsknocie... Dla ciebie wspięłabym się po drabinie do samego nieba, by zdobyć najjaśniejszą z gwiazd.
Bo nikt nie działał na mnie tak jak Ty.
Od pierwszego wejrzenia moje wątpliwości znikły. Dawałeś mi szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz